Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie w życie pierwszych zapisów rekomendacji T narobiło sporo zamieszania na rynku kredytów hipotecznych. Wcześniej to banki rozdawały karty łagodząc w sposób znaczny swoją politykę kredytową, obniżając między innymi marże i prowizje, a niektóre banki zaniechały nawet wymogu wkładów własnych. Wtedy o wybór oferty kredytowej, tej najlepszej dla kredytobiorcy, było jeszcze w miarę łatwo. Jednak do gry tej włączyła się komisja nadzoru finansowego poprzez wprowadzenie w życie wspomnianej wcześniej rekomendacji T znacznie zaostrzyła warunki.
– Z pewnością ograniczyło to możliwości kredytowe klientów banków oraz samych banków, ale banki jeszcze sobie nieźle radzą – gorzej klienci. Szczególnie cieszy kredytobiorców, że banki znacznie złagodziły naliczanie zdolności kredytowych. Na przykład dziś tylko już nieliczne banki naliczają zdolność kredytową tak samo jak na początku roku. Prosty przykład, na początku roku alior bank, który dziś udzieliłby nawet 534 tys. zł kredytu w styczniu proponował tylko maksymalnie 368 tys. zł, w pekao w tym samym okresie maksymalnie można było dostać 489 tys. zł, a dzisiaj ten sam bank proponuje 547 tys. zł, w banku millennium z 389 tys. zł górna granica kredytowania wzrosła do 432 tys. zł. Oczywiście nie wszystkie banki zdecydowały się na taki krok, bowiem na przykład w lukas banku kwota jest taka sama jak na początku roku i wynosi 340 tys. zł. Oczywiście wszystko w tej kwestii może się zmienić z chwilą wprowadzenia w życie drugiej cześci rekomendacji T /wskazuje jak banki powinny naliczać zdolność kredytową swoich klientów /a ma to już nastąpić w grudniu tego roku. Wtedy wybór oferty kredytowej nie będzie już taki prosty jak jeszcze obecnie, bowiem zgodnie z nowymi zasadami osoba która zarabia poniżej średniej krajowej /około 2,2 tys. zł/ na raty kredytów może przeznaczyć co najwyżej połowę swoich zarobków, natomiast jeżeli wynagrodzenie klienta jest wyższe od tej średniej to wtedy może przeznaczyć na ten cel maksymalnie 65% – powiedział znawca tego rynku
Ale to nie koniec ograniczeń kredytowych, bowiem komisja nadzoru finansowego już przygotowuje się do nowelizacji rekomendacji S i ma zamiar zaostrzyć rekomendację J z 2000 roku. Dotyczyć to ma tworzenia bankowych baz danych o wartości kredytowanych nieruchomości. KNF twierdzi, że banki kredytujące na rynku mieszkaniowym i które biorą jako zabezpieczenie kredytów nieruchomości powinny znać ich prawdziwą wartość. Muszą więc być stale na czasie, monitorować rynek cen nieruchomości. Mało tego powinny znać prawdziwe wyposażenie mieszkań i mają oceniać, czy klient nie przepłaca za nieruchomość. Są to oczywiście nowe obowiązki i dodatkowe koszty dla banków, dlatego należy się spodziewać, że koszty te zostaną przerzucone na klientów.